piątek, 22 czerwca 2012

Drewniany hipopotam

Nic się nie dzieje. Dni szare, w nocy burza. Powietrze wilgotne i oleiste, aż zatykające. Ciśnienie szaleje, a głowa protestuje przeciwko ciału. Typowy początek lata.

czwartek, 14 czerwca 2012

Tył ze złej strony: o dawnym Wołominie

To co zostało
W ostatnich dniach same dobre wieści, niespodzianki i mało czasu. Pogoda dopisuje, nawet jeśli pada to ładnie. Miasto pięknieje, może tylko w oczach. W międzyczasie skończyłem 29 lat. Trochę smutno, jak zawsze kiedy przychodzi moment uświadomienia sobie uciekającego czasu. Ty idź, tylko zostaw wszystko wokół.

W tych dniach częściej jestem z tyłu niż w środku osi czasu. Z przodu nigdy. Dla mnie przód jest bokiem. Z tyłu jest wygodnie, ciepło; z tyłu zawsze słońce świeci, a noce przynoszą tylko pierwszą gwiazdkę. Jest tam także wydłużona twarz z wielkim nosem odbita w czerwonej bulwie ze szkła oraz pierwsza część Batmana w telewizji. Z łóżka spadają rozsypane klocki lego.

sobota, 9 czerwca 2012

Arytmia

Dawne wędrówki konkubiny
Konkubina lubi mnie ciągać. Chodź, pójdziemy tu, pstryknę fotkę, bo wszystko tak szybko marnieje, albo tam, bo ładny piesek z panią na smyczy. O jak parabolicznie się zgina, jak paniusia udaje, że nie widzi, jak go ciągnie, jak ten cudnie podskakuje na tylnych łapkach. Jego funkcja nie osiąga ekstremum - cień jak dinozaur, za nim paniusi kanciasty, odczynia znak krzyża przed bramą kościoła. Dzisiaj dopiero sobota. Przed niedzielą ktoś sprzątnie. A pies może nie dostanie nerwicy.

środa, 6 czerwca 2012

Jak stary kot

ołtarz instant
W Wołominie wiele się nie zmienia. Na pasażu spacery w tę i we w tę mijają się z wte i wewte pozdrawiając odpowiednio: dzień dobry, czołem, siema. Czuć nadchodzące Euro, widoczne rozluźnienie. Ludzie swobodni, niewymuszeni nawet patrzą w górę i zwolnili kroki. Młodzież na chodnikach kopie piłkę, urywa czasem urwy. Starszy pan z reklamówką, popatruje na nich z naganą. Potyka się i też urywa.

niedziela, 3 czerwca 2012

Róża, trochę pokrzyw

Niedziela. Wszystko zwolniło. Nie zwracam uwagi co za oknem. W środku też nic interesującego. Google irracjonalnością trafień doprowadza do skrajnych emocji. Naraz niespodzianka. Otwiera się okienko. Coś tam ładuje, i jeszcze trochę, bo musi z obowiązku podenerwować. Pojawia się obraz, muzyka jak pstryczek w ucho, w kąciku logo. Internetowa Wołomin TV nas wita. A z nią Ibisz na kanapie skulony.

sobota, 2 czerwca 2012

Dużo hałasu i... nic

Jest ciemno, chociaż dzień dopiero się zaczyna. Liście na drzewie szeleszczą z agresją, wiatr huczy w konarach. Przegląd prasy nużący - starcia w Egipcie, Spider-man w operze, za nim Król Lew i cały zwierzyniec z Broadwayu. W stolicy dalej piłują Halkę i sporo starzyzny z importu. Różnica kulturowa widoczna. Tam  kochają żywych herosów, my wolimy pomniki.

piątek, 1 czerwca 2012

Technika małych kroków

Od rana lał deszcz. Krople nie wiedziały co robić. Walić, stukać, o szybę dzwonić, czy o parapet przydudniać? Ani to wesoło, ani smutno. Chaotycznie i nadgorliwie, jakby chciały coś udowodnić. Oczy już nie bolą, chociaż umysł wciąż niewyspany. Do perfekcji dochodzimy małymi kroczkami. Poranny rytuał przerywa kurier z nagrodą dla konkubiny. Ona wyczuwa to szóstym zmysłem. Wstaje, gubi się we włosach i krokach ale paczkę odbiera. Z radości zasypia.

czwartek, 31 maja 2012

Kulinarne manewry

Wczoraj powiedziałem konkubinie o blogu. Pośmiała się i poprosiła bym nie wypisywał zbyt dużych bzdur. Naprawdę wchodzisz do mnie, pod kołdrę jak do ciepłego pokoju? Tak, z balkonu do pokoju, odparłem. Albo jakbym zakładał nagrzane kalesony. Jakoś jej się to porównanie źle kojarzy. Nie pasuje też nazwa "konkubina". Niby brzmi patologicznie. Jak z kroniki kryminalnej. Racja, to moja ulubiona powieść rzeka.

środa, 30 maja 2012

Miejsce to stan umysłu

Rakowiecka, Myśliwiecka, te nazwy są nijakie. Obojętny jest mrówkowiec na Lizbońskiej czy ulice, którymi biegali powstańcy. Brakuje tego we mnie w środku, chociaż pustki nie czuję. Mam swoją hutę, swoje działki, czołg przy drodze i domek letniskowy pisarki. Z nich składa się dusza, a tylko czasem, gdy spowszednieją, uciekać chcę do wielkiej stolicy. Pooglądać mury ciężko osiadłe, jakby zmęczone po obiedzie i szare. Czasem zachwycę się przy MDMie (chociaż socrealizm nie jest dziś w modzie), nierzadko zadziwi mnie pałac kultury, reklamy zniesmaczą, ludzie przyduszą i już chcę wsiadać, wracać jak najszybciej. Odetchnąć w domu, na ulicy, obok znajomego sklepu, przy którym w dzieciństwie starłem kolano, a do teraz została blizna.