Nic się nie dzieje. Dni szare, w nocy burza. Powietrze wilgotne i oleiste, aż zatykające. Ciśnienie szaleje, a głowa protestuje przeciwko ciału. Typowy początek lata.
Znowu tył ze złej strony. Dzięki Google Maps przypominam sobie miejsca, w których spędzałem dzieciństwo. Warszawskie Międzylesie niby podobne ale jednak inne. Stare budynki zmieniły przeznaczenie. Dawna knajpa pod oknem stała się lumpekso-warzywniakiem, a na horyzoncie wyrósł kebab. Jest też osiedle, przez które chodziłem na stadion. Teraz już ogrodzone i pod nadzorem. Bez większych przeobrażeń pozostał sklep, w którym kupiłem pierwszy lód Magnum oraz magazyn "Fenix". Czytany na przemian z zadanymi "Czarnymi stopami". W upalne dni orzeźwiała woda prosto z syfonu. Najmniej zmieniła się Żegańska. Wciąż wygląda jak wąż pełznący przez las, a my na jego grzbiecie nie suniemy już do drewnianej żyrafy i hipopotama z rozdartą paszczą, stojących na straży Centrum Zdrowia Dziecka. Tak precyzyjnie zniknęły z krajobrazu, że aż trudno uwierzyć w, monumentalne dla dziecka, przedstawienia własnej pamięci. Drewniane zoo od początku miało w sobie somatyczny zalążek klęski.
Wołomin w tych dniach zupełnie mi obrzydł. Jestem stworzony do chłodnych klimatów, każde wyjście to zło konieczne. Przy wysokich temperaturach ludzie szaleją. Jak co rok, coraz mniej w nas cierpliwości, a więcej agresji. Bezwiednie pokazujemy to co w nas ukryte. Przyglądanie się teraz ludziom nabiera cech podglądactwa. W markecie słychać metaliczny hałas. Cofamy się o krok, by spojrzeć między półki. Na ziemi leży wózek, obok na czworaka dziecko ze wzrokiem pełnym niezrozumienia. Podbiega jego matka z przekleństwem na ustach i z gracją piłkarza, kopie małego w tyłek. Za nimi stoi starsza kobieta o posągowym wyrazie twarzy. Po chwili matka całuje chłopca po palcach i przeprasza. Scena tak miałka, że kruszy się w palcach. Jak drzazgi z przeżartej przez korniki paszczy drewnianego hipopotama. Ludzka bestia przypomniała o swoim istnieniu. Typowy początek lata.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz