czwartek, 14 czerwca 2012

Tył ze złej strony: o dawnym Wołominie

To co zostało
W ostatnich dniach same dobre wieści, niespodzianki i mało czasu. Pogoda dopisuje, nawet jeśli pada to ładnie. Miasto pięknieje, może tylko w oczach. W międzyczasie skończyłem 29 lat. Trochę smutno, jak zawsze kiedy przychodzi moment uświadomienia sobie uciekającego czasu. Ty idź, tylko zostaw wszystko wokół.

W tych dniach częściej jestem z tyłu niż w środku osi czasu. Z przodu nigdy. Dla mnie przód jest bokiem. Z tyłu jest wygodnie, ciepło; z tyłu zawsze słońce świeci, a noce przynoszą tylko pierwszą gwiazdkę. Jest tam także wydłużona twarz z wielkim nosem odbita w czerwonej bulwie ze szkła oraz pierwsza część Batmana w telewizji. Z łóżka spadają rozsypane klocki lego.

Wołomin też wygląda inaczej. Na Kościelnej, obok Hermesu stoję przy kiosku zaparowując oddechem szybę, kupuję pierwszy numer Punishera. Na wystawie leży także Spiderman, dzisiaj już pożółkły. Kilkanaście kroków wcześniej księgarnia z Thorgalami i kasetami magnetofonowymi. Każdy komiks jak święty Graal. Były też globusy.

Plac 3 maja cały w zieleni, przecięty ścieżkami jak tort, dużo wierzb, ławek i szemranego towarzystwa. Ludzi tam coraz więcej, scenę stawiają i wchodzi na nią muzyk, widzowie klaszczą ale się nudzą. Panowie z wąsami stoją w kolejkach po piwo, panie z odstającymi poduszkami na ramionach, nieśmiało w rytm podrygują. Dzieci biegają, a na scenę wkracza Pietrzak i rzuca dowcipami. Nikomu nie przeszkadza, że nieznany żołnierz śpi za drzewem, a po placu płynęła krew. Ktoś przekrzykuje głośniki, że facet ze sceny na prezydenta kandydował. Drugi ktoś śmieje się, przechyla piwo i wrzeszczy na syna, że biega.

Przy megasamie przeszklone modele, niby fabryki, niby kopalnie. Z fascynacją przechodzę między gablotami, podziwiam malutkie schodki, śrubki, linki. Wszystko jak zabawki, ale poważne, tak niesamowite, że aż zamknięte między szybami. A najbardziej na świecie to chcę ich dotknąć.

Przy Prądzyńskiego stoi wóz, taki jak z taboru, tylko z grami. Zawsze pachnie tam drewnem i potem. W ciasnocie brutalnie przeciskają się ludzie, kupuję dwa żetony na kowboje. Kowboje to automat z pistoletem na patyku i autentycznie można z niego strzelać, jak na dzikim zachodzie powalając wyskakujących kapeluszników z koltami. Inne gry nudzą, czarne tło, biały statek kosmiczny daje ognia do rozedrganych punkcików w tym samym kolorze. Drewniany wóz nie jest bezpieczny. Skradziono tam kartki. Za dawnych lat to była bieda.

Gry są też na Huraganie, w budynku na piętrze. Na Fatal Fury nie jeden stracił majątek, a oddałby drugi za kolejny karbowany żeton. Jak ktoś lubi sport, to może iść na skrzyżowanie Lipińskiej z Fieldorfa. W sklepie na rogu automat z koszykówką uliczną. Niedograne po WF dzieciaki z piątki ,przepuszczają zaskórniaki. Wokół widownia, a emocje nie mniejsze niż podczas prawdziwego meczu.

Na stadion przyjechał też Olechowski opowiadając o nowej partii. Tuskowi coś wypadło i nie dotarł. Na kiju wielki herb Radzymina. Zaraz później (albo nie), w wiosennym słońcu, idziemy z M. do MDK. Dzisiaj koncert Hey, sala pełna. A może Etna grała? Tył na osi czasu traci kontury. Dzisiaj to wszystko wydaje się inną rzeczywistością. Perspektywa nadaje jej rytm i trwanie. Pojawia się śmierć, jak interpunkcja, wie gdzie postawić kropkę, gdzie przecinek. A ja wierzę naiwnie, że tak jest prawidłowo. Że ze wspomnieniami w kieszeniach i workiem tego czego nie pamiętam, trzeba zacząć nowy rok.

Brak komentarzy: